The Last Blade – Beyond the Destiny [Switch] Recenzja

Lata 90-te to czas, gdy moim marzeniem było posiadanie Game Boya. Te były już dość dobrze dostępne u nas, chociaż cholernie drogie. Ale to nic przy Neo Geo Pocket Color, do którego mogłem jedynie się poślinić, gdy jego reklama gościła w tej czy innej gazecie. Gierki bardziej animcowe, jakieś takie… fajniejsze. Wiadomo, trawa jest zawsze bardziej zielona gdzie indziej. Mimo to konsolka ta u nas właściwie przepadła w zapomnienie, a nawet w tamtych czasach jej wspomnienie powodowało tylko krzywe spojrzenia rówieśników. A szkoda, bo miała całą masę dobrych portów z automatów i jeszcze mniej znanego dużego Neo Geo. Jedną z takich gier było “The Last Blade – Beyond the Destiny”.

Jeśli widząc ten kształt nie wzdychasz z nostalgią, to znaczy, że nie miałeś dzieciństwa. I nie tylko ty.

Oczywiście znane z automatowych bijatyk duże sprajty musiały ustąpić miejsca małym chibi-rekonstrukcjom z powodu niewielkiego ośmiobitowego wyświetlacza bez podświetlenia. Mimo to wszystko jest bardzo ładne i czytelne, niezakłócające odbioru. No dobrze, ale ktoś powie – po co ta gra, skoro możemy zagrać w pełnowymiarowe “The Last Blade”? Możecie… Ale jednak miło poczuć na Switchu konwersje dość mało znanych u nas tytułów z tej kieszonsolki. Port ten i jego emulacja stoją tutaj na najwyższym poziomie. Jest to część serii “Neo Geo Pocket Color Selection”, która debiutuje właśnie na konsoli Nintendo. Biorąc pod uwagę ceny NGPC na rynku wtórnym jest to świetna opcja legalnego ogrania klasyków.

Nie tylko legalnie ale można też ograć gierkę na limitowanym Neo Geo, za którego normalnie płacilibyśmy w sztabach złota.

Przejdźmy do samej gry. Bijatyka typu “fabuła jakaś jest ale nikogo nie obchodzi”, a przynajmniej nie w kieszonkowej wersji. Gameplayowo nieco podobne do “Samurai Showdown”. Wybieramy postać spośród 9 podstawowych, mamy następnie wybór stylu “Speed” lub “Power”, gdzie pierwszy daje szybsze ataki i możliwości combo, a drugi po prostu wjeżdża z kopyta przedzierając się przez obronę wroga i zadaje ogromne obrażenia. To zaskakujące jak dobrze udało się developerom zachować oryginalną mechanikę – jest wszystko, od ciosów specjalnych, kombosów, finisherów, aż po parowanie ataków. To właśnie parowanie – mechanika podobna do guard impacta w “Soul Caliburze” sprawia, że nawet jak na tak prostą przenośną bijatykę, bardziej liczą się umiejętności i przemyślane ataki niż wciskanie wszystkiego co popadnie.

Przemyślany atak może zaskoczyć przeciwnika

Po przejściu klasycznego trybu “Story” odblokowujmy nową postać, a tych ukrytych jest aż 7. Zdobywamy też punkty, za które możemy kupić bajery z galerii dające nam poczucie progresu. Do tego wszystkiego mamy minigierki, i tak, wiem, większość na samą myśl się krzywi. Ale uwierzcie mi – te “minigry” mogłyby być sprzedawane jako oddzielne tytuły na kartridżach. To wszystko sprawia, że do gry chce się wracać i jest co robić. Jakby tego było mało, mamy wszystkie benefity emulacji. Między innymi sejwy, możliwość wyboru wersji japońskiej lub zagranicznej gry, przewijanie czasu, filtry, powiększanie ekranu czy zmiana modelu Neo Geo, który służy za ramkę. Jeśli posiadacie bądź posiadaliście tę konsolę to uważajcie – nostalgia wjeżdża aż za mocno 😉 Funkcje wykorzystujące Link Cable są zablokowane, ale granie w dwie osoby działa! Możemy grać na jednym switchu pionowo, lub na telewizorze na podzielonym ekranie. Szkoda, że nie zaimplementowano Online Multiplayer – to właściwie jedyny mój zarzut wobec gry. W dobie pandemii wypuszczanie gry z kanapowym co-opem jest zwyczajnie nieco nietaktowne, tym bardziej, że znalezienie graczy wśród rodziny w domu może być ciężkie z racji nieco infantylnej grafiki.

Aj tam od razu infantylnej… Ale te detale!

Ta grafika nie jest jednak wcale zła – sprajty są czytelne, żywo się poruszają, a tła zaskakują detalami. Pomiędzy rundami widzimy też śliczne animacje zapowiadające otoczenie. Biorąc pod uwagę możliwości konsolki developerzy włożyli dużo serca w to, aby gra wyglądała jak najlepiej. Moim zdaniem cierpi tutaj jednak muzyka, która jest przepiękna w “dużej” wersji gry, a na Neo Geo… Powiedzmy, że nie jest to konsola znana ze swoich możliwości dźwiękowych. No ale taki urok tej platformy.

Jest też Super Sayain dla fanów Smoczych Kul

Jest to dobra inwestycja czasu i pieniędzy – jedyne 32 złote, to koszt, z którym można się pogodzić nawet, jeśli gra nam nie podejdzie. Jeśli lubiliście jednak przenośne bijatyki SNK lub np. “Battle Arena Toshinden” na Game Boyu – kupujcie w ciemno.

Kod do recenzji gry został dostarczony nieodpłatnie. Dziękujemy!

Leave a Reply